hutnia.pl

rekonstrukcja pieca i procesu wytopu

..."Żywiołowo lubię rozgradzać stare mury i graniczące płoty. Lubię wyglądać poza "szlabany" ustawione przez człowieka i rzekomo nienaruszalne za cenę przeklęctwa naukowego. Anarchizm intelektualny jest mało rozpracowany jeszcze w historii nauki."...

Włodzimierz Sedlak, "W pogoni za nieznanym"


"Od początku obowiązywała zasada bezwzględnego podporządkowania prac rekonstrukcyjnych pozyskanym w wyniku prac wykopaliskowych dowodom archeologicznym" - tak podsumowuje realia procesu rekonstrukcyjnego dr Ireneusz Suliga z AGH w Krakowie. (66, Orzechowski, Suliga, (red.), 2006, str.163) Nie wiedział o tym, że zmarginalizowane lub błędnie interpretowane przez archeologów ślady, stawiają go przed awykonalnym zadaniem. Mimo wszystko czuł doskonale na czym powinien polegać proces pozyskania żelaza w piecach dymarskich: "...należałoby zupełnie inaczej rekonstruować cykl technologiczny starożytnego procesu dymarskiego. Powinno się wyróżnić dwa etapy procesu - redukcję rud i ożużlenie skały płonnej oraz upłynnienie i spływ żużla do kotlinki". (66, Orzechowski, Suliga, (red.), 2006, str.173) Wypowiedzi te doskonale oddają intuicję dr. Suligi. Jego postulaty i spostrzerzenia są wyjątkowo trafne.

Rekonstrukcja dymarskiego pieca typu zagłębionego. Wiedza w tym zakresie nie zmieniła się zasadniczo od ponad czterdziestu lat. Archeolodzy przedstawili swój pogląd w tej sprawie i nikt do tej pory nie przeanalizował go  chociażby pobieżnie. Ich teoria wrosła w świadomość społeczną i naukę wręcz niebywale. Przez zasiedzenie, lichą teorię uznano. Dokonam więc rozbioru tej teorii, na lessowe czynniki pierwsze. Ciekawe, kto poskłada ją z powrotem do kupy. Ja w tym czasie zaproponuję nowy model - drewniany.

Zacznijmy jednak od tego co jest oficjalnym stanowiskiem nauki. Niekwestionowanym ekspertem nr 1 w tej dziedzinie jest prof. dr hab. Kazimierz Bielenin. Blisko 60 lat jego badań nad starożytnym hutnictwem zaowocowało następującym modelem pieca. Poddam go logicznej i niestety surowej analizie.

 

 

Piece dymarskie typu kotlinkowego występujące w rejonie Gór Świętokrzyskich wg. Kazimierza Bielenina.
Rysunki  zaczerpnięte z Materiałów Archeologicznych XIV, 1973r., MA w Krakowie, str. 68

Piec dymarski typu kotlinkowego występujący w rejonie Gór Świętokrzyskich wg. Kazimierza Bielenina.
Rysunek  zaczerpnięty z  "50 lat badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim. Archeologia - Metalurgia-Edukacja" pod redakcją S.Orzechowskiego i I.Suligi, wydawca Kieleckie Towarzystwo Naukowe 2006r. str. 26

Przedstawiona na Ryc 10, najbardziej aktualna propozycja rekonstrukcji pieca kotlinkowego, mimo kilkudziesięciu lat prac nad nią, obarczona jest szeregiem rażących sprzeczności technicznych. Na marginesie - najnowszy model pieca doczekał się od autora przymiotnika "teoretyczny", co osobiście odczytuję jako sygnał świadczący o świadomości słabości proponowanego rozwiązania. Zanim rozwinę główny wątek zwrócę Wam uwagę na jeden frapujący szczegół - K.Bielenin w najnowszym modelu pieca zrezygnował z wcześniej podkreślanego w rekonstrukcjach wyprawiania ścian kotlinki. Wbrew znaleziskom archeologicznym. Ciekawe dlaczego?

Przyglądając się schematowi pieca, na wstępie jednak przeanalizujmy kwestię związaną z technologią budowy jego szybu - z cegieł. Znajdowane w wykopaliskach fragmenty tegoż szybu, interpretowane przez K.Bielenina jako cegły pieców kotlinkowych, wyglądają następująco:

Rysunek  zaczerpnięty z  "50 lat badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim. Archeologia - Metalurgia-Edukacja" pod redakcją S.Orzechowskiego i I.Suligi, wydawca: Kieleckie Towarzystwo Naukowe, 2006 r., str. 22

Przy olbrzymiej cierpliwości przyznaję, że szyb pieca kotlinkowego można zbudować chociażby z samego lessu. By tego dowieść można z anielską cierpliwością lepić wiotką konstrukcję z kolejno układanych warstw lessu z trawą. Czy ten absolutnie nieefektywny proces technologiczny jest w jakikolwiek sposób uzasadniony, oprócz chęci udowodnienia naciąganej teorii? Czy może zastąpi go propozycja wykonania pieca z przedstawionych powyżej cegieł? Według mnie absolutnie nie. I jedno i drugie rozwiązanie nie trzyma się kupy. Nijak nie mogę zgodzić się z interpretacją K.Bielenina dotyczącą przedstawionych na Ryc.9 fragmentów polepy jako cegieł z obudowy szybowej pieców. Zamieszczona na szkicu skala uświadamia, że mają wymiar od kilku do kilkunastu, nawet ponad dwudziestu centymetrów i ... niemalże zerową krzywiznę! Ponieważ żadna z nich nie wygląda na całą, są tylko fragmentami pierwotnie dużo większych "cegieł". Zbudowanie z nich okrągłego szybu o średnicy 45 cm nawet przy pobieżnej analizie jest absolutnie awykonalne - nie wspomnę o szybach o średnicy 25, 30 czy 35 cm które licznie odkrywano. Chyba, że szyb będzie kwadratowy. Na pewno nie okrągły. Właśnie - dlaczego nie budowano kwadratowych pieców, tak jak w średniowieczu? Budowa baterii pieców spotykanych na uporządkowanych piecowiskach byłaby dużo łatwiejsza do wykonania gdyby szyby były kwadratowe. Skąd w odnajdywanych "cegłach" wzięły się odciski będące śladem po dłuższych przedmiotach (drewnanych listewkach?), których zasięg wykraczał pierwotnie poza obręb pojedynczej "cegły"? Świadczy to bezsprzecznie, że "cegły" były układane jedna nad drugiej gdy były plastyczne i zanim zostały wypalone. Od kiedy muruje się z mokrych i miękkich cegieł? Przy zastosowaniu lessu jako materiału czy to w ogóle jest możliwe? Takie lessowe, niewypalone cegły układane "na świeżo" rozjechałyby się pod własnym ciężarem - to pewne. Jak więc te "cegły" układano i jakie były naprawdę? Czemu budowano je w tak nieregularnych kształtach? Nie dopracowano się technologii przy trwającej kilkaset lat produkcji milionów cegieł, pozwalającej na sprawne murowanie z powtarzalnych kształtów, zamiast lepienia z lessowych puzzli misternych konstrukcji przetykanych patyczkami? Dlaczego archeolodzy nie tłumaczą jakim cudem patrząc na przekrój "cegieł" (Ryc.9) wyraźnie widzimy, że "zaprawa" je łącząca występuje tylko do połowy grubości "cegły"? Takich pytań nasuwają się dziesiątki. Popatrzcie na powyższe "dowody" ceglanego szybu i przemyślcie proponowną przez naukowców rekonstrukcję budowy pieca w oparciu o tak interpretowane znaleziska. Dodam przy okazji - żaden ze wskazanych na powyższych szkicach fragmentów "cegieł" nie zachował się do dnia dzisiejszego w zbiorach muzealnych MAK. Nie ma też dokładniejszego opisu czy szkicu, nie wspominając o fotografiach. 

Małą dygresja - dlaczego proponowana przez K.Bielenina cegła nie znalazła zastosowania w jakiejkolwiek innej dziedzinie życia w czasach i miejscu w którym żyli starożytni hutnicy? Dlaczego w tamtych czasach nie budowano z cegieł pieców garncarskich czy chlebowych? Czyżby cegła została wymyślona specjalnie do budowy pieców dymarskich, a po upadku rzemiosła metalurgicznego zapomniano o niej na setki lat, zostając przy drewnie i polepie aż do czasów średniowiecza? 

Kolejną słabością konstrukcji pieca proponowanego przez K.Bielenina jest wątpliwa możliwość zatrzymania w jego wnętrzu łupy żelaza. Propozycja na Ryc. 10 to niestety absolutnie teoretyczne życzenie. Zasyp w postaci naprzemiennych warstw rudy i węgla powoduje przemieszczanie się żużla, tworzącego się żelaza i wsypywanej rudy żelaza w dół pieca. Te składniki musiałyby się przemieszczać w dół i w konsekwencji znaleźć w żużlu, chociażby w niewielkich ilościach. Gdzie jest więc wsypywana ruda? Dlaczego nie ma jej w ogóle w żużlu? Zawisła z węglem nad łupą żelaza? Żelazo zawisło zaś nad żużlem, który mógł swobodnie krzepnąć? Żelazo zawisło poniżej dysz, wbrew odnotowanemu w rekonstrukcji rozkładowi temperetaur? Węgiel drzewny o najgrubszej frakcji wsród wsadu przeniknął przez to wszystko mieszając się z żużlem w kotlince, a ruda nie? Kształt takiego szybu poza tym nie pozwala na separowanie się żelaza metalicznego od wytapianej skały płonnej i swobodne oddzielanie żużla. To absolutnie niemożliwe, a jednak uznawane za słuszne.

Rozkład temperatur odnotowany wielokrotnie przez głównego rekonstruktora M.Radwana, wyraźnie dowodzi, że strefa redukcji i najwyższe temperatury są powyżej otworów dmuchowych. Poniżej ich temperatura gwałtownie maleje więc nie ma szans na taki rozkład żużla, żelaza i wsadu jaki proponuje K.Bielenin. Zasypany węglem dołek, pozbawiony dopływu tlenu ma stosunkowo niską temperaturę i utrudnia wypełnienie go płynnym żużlem. Ten zaś krzepnąc od dołu szybko przysłania kanały dmuchowe i proces skończy się bez oczekiwanego efektu. Owszem można miechami utrzymywać żar w strefie nadziemnej i nieporadnie upłynniać skałę płonną dodając od góry w kolejne porcje węgla. Niestety nie stwarza to warunków do otrzymania przewidywalnej łupy żelaza.

Kolejną kwestią jest założona teoretycznie granica wyznaczająca poziom żużla i żelaza gąbczastego. Dlaczego teoretyczna? Bo w praktyce niemożliwa do osiągnięcia. Możemy założyć na potrzeby obrony tej teorii, że hutnicy znali dokładnie objętość kotlinki i przewidywali ilość odpadu jakim jest żużel. Mogli więc precyzyjnie wypełnić nim dołek równiutko z poziomem wyprawionych ścianek tak, by nie wejść z jego poziomem w strefę nadziemną pieca. W praktyce to jest wręcz niemożliwe. Zanim żużel wypełni kotlinkę gęstnieje i zatrzymuje proces. Zawisa na warstwie węgla drzewnego w kotlince, bo węgiel ten bez dopływu powietrza nie spali się. Powtarzam to do znudzenia i choć podobne spostrzeżenia ma wielu badaczy procesu dymarskiego argument ten zostaje bagatelizowany.

Ślady szybowej części pieca w strefie gromadzenia się żelaza powinny dowodzić teorii K.Bielenina. W tym miejscu powinny być szczególnie trwałe, bo właśnie tam była najwyższa temperatura procesu. Mocno wypalony i wyszklony fragment szybu mógłby przetrwać bardzo długo. Przed uszkodzeniem osłoniłoby go towarzystwo twardego żużla do którego przylegałby. Gdyby właśnie tam był, ślady usuwania tego kołnierza z przylegającym żelazem byłyby widoczne do dziś. W wykopaliskach zaś nie ma nigdzie takiego mocno wypalonego szybu w tym miejscu. Jedynie niewielki fragment lekko przegrzanego kołnierza, nie połączonego w wysokiej temperaturze z żużlem, bez jakichkolwiek śladów odłupywania żelaznego calca. Jak to możliwe? Tysiące zbadanych śladów po piecach i brak dowodów w miejscu, w którym musiały być? Nie można tego wytłumaczyć, że wszystkie uległy rozpadowi, bo odkrywano piecowiska zachowane w kapitalnym stanie. Między ciasno posadowionymi piecami musiałoby się coś zachować, a jednak nie ma poszukiwanego śladu powyżej poziomu wyprawionej kotlinki. Wypalona kotlinka kończy się dokładnie na poziomie żużla. Bywało czasami tak, że żużel wylewał się nad nią w formie jakby kapelusza. Taka nadwyżka żużla rozlana ponad kotlinką świadczy o tym, że poziom płynnego odpadu sięgał powyżej kotlinki. Gdzie więc byłoby żelazo? I co ze strefą swobodnego krzepnięcia? Przy konstrukcji proponowanej przez K.Bielenina niemożliwe jest rozbicie pieca tak, by wylewający się nadmiar żużla nie skrył lub nie odcisnął śladu po omówionej wyżej części szybowej. Jak osiągali tajemniczą granicę i czy na pewno była ona zbieżna z górnym poziomem kotlinki?

Nawiązując do afrykańskich technik dymarskich można przyjąć, że łupa żelaza powstałaby tuż ponad dyszami powietrznymi. Mogłaby się związać ze ściankami pieca i zawisnąć nad żużlem. Afrykanie jednak taki efekt uzyskują w piecach w których zasyp węgla drzewnego i rudy przebiega najczęściej przy jednej warstwie rudy, na dużym podkładzie z węgla. Ruda, która w całym procesie w jednej warstwie schodzi w dół, podczas wypalania wsadu węglowego ma czas na zredukowanie się, by zbliżając się do strefy najwyższych temperatur upłynnić zawartą w niej skałę płonną. "Odsączone" z zanieczyszczeń żelazo przylepia się do szybu pieca i tworzy pierścieniopodobny, półksiężycowaty gąbczasty twór. W proponowanym przez K.Bielenina piecu i procesie to jest niemożliwe. Kolejne zasypy pchają wszystko w dół, szybko spalany węgiel skraca czas wędrówki rudy do strefy dysz. Tam nadtopiona, przez brak paliwa i brak możliwości usunięcia żużla, zostaje. Przy odrobinie szczęścia proces daje szanse na uzyskanie symbolicznej ilości metalu wymieszanego z żużlem, w zupełnie niekontrolowany i absolutnie przypadkowy sposób. Gdzie więc tkwi przyczyna forsowania tej technologii? Prawdopodobnie największym problemem jest masa odnajdywanych przez archeologów kloców żużlowych i dopasowanie do niej reszty. Rekonstrukcja musi pozwolić na przetopienie olbrzymiej ilości rudy, by uzyskać odpad o masie często ponad 100 kg. Jak tego dokonać? Nie da się tego zrobić w jednej warstwie jak robią to Afrykanie, bo konstrukcja pieca tego może nie wytrzymać. Poza tym osuwająca się w dół dużej objętości warstaw rudy, w pewnym momencie wypełniłaby strefę przy dyszach i przy braku paliwa proces zatrzymałby się. Jedyny sposób to naprzemiennie ruda i węgiel. Niestety nie pozwala to na wytworzenie się gąbczastego żelaznego tworu, przez który cały zasyp musiałby jakimś cudem przelecieć nie niszcząc go i filtrując metaliczne żelazo z laboratoryjną precyzją. Abstrakcja.

Przejdźmy do analizy drugiego rysunku z lat 70-tych. Widać na nim kotlinkę z charakterystycznym poszerzeniem w górnej części. K.Bielenin swoją rekonstrukcję i kształt kotlinki uzasadnia tak: "Wydatne jedno- lub wielostronne poszerzenie górnej części kotlinki stanowiło prawdopodobnie jedną z form poszukiwania nowych rozwiązań w zakresie konstrukcji omawianego pieca dymarskiego." (16, Bielenin, 1973, str.51) Mało przekonujące. Ciekawostką jest rzut z góry takiej odkształconej kotlinki. Okazuje się, że kształt poszerzenia nie jest symetryczny.

 K.Bielenin „Dymarski piec szybowy zagłębiony typu kotlinkowego w Europie starożytnej” Materiały Archeologiczne XIV MA w Krakowie rys. 25, str.51

Zgodnie z rekonstrukcją K.Bielenina, szyb takiego pieca powinien przybrać kształt  górnej części kotlinki. W takich przypadkach byłby conajmniej dziwną konstrukcją. Znalazłem w materiałach archeologicznych jeszcze dziwniejsze kształty kotlinek. Nie widzę żadnego wytłumaczenia dla budowania lessowych dziwolągów zamiast regularnych szybów. Jak niby z cegieł wybudować taką pofalowaną konstrukcję szybu i przede wszystkim czemu ją taką budować? Nie wynikałoby to z nieuwagi lub niedokładności budowniczego. Uznanie tego jako formę poszukiwania nowych rozwiązań jest sprytnym wybiegiem przed rzeczową analizą, która jak nic prowadzi w ślepą uliczkę. A'propos ślepej uliczki - warto zacytować ciekawy wniosek wiodących badaczy starożytnego hutnictwa - K.Bielenina i S.Orzechowskiego:

"Warto też wspomnieć o wznowieniu w ostatnich latach badań nad piecem dymarskim typu kotlinkowego i związanym z nim procesem metalurgicznym. Zwrócenie uwagi na tzw. powierzchnię swobodnego krzepnięcia występującą w górnej części kloców żużla doprowadziło do otwarcia nowych możliwości interpretacji złożonych procesów, związanych z rekonstrukcją procesu dymarskiego w tego typu obiektach. Należy podkreślić, że właśnie ten problem, pomimo wielu lat zespołowych badań archeologów i metalurgów, znajduje się nadal w ślepej uliczce i dotyczy również innych centrów starożytnego hutnictwa w Europie." (66, Orzechowski, Suliga, (red.), 2006, str.10)

Święte słowa. Uzupełniłbym bagaż zawleczony w ślepą uliczkę o próby przekonania świata, że kultura przeworska znała technikę budowy czegokolwiek z cegieł, że proces dymarski jest ujednolicony dla całej Europy i można swobodnie dobierać z różnych kulturowo obszarów dowolne elementy układanki do rekonstrukcji procesu ze świętokrzyskiego obszaru starożytnego hutnictwa. Wciskane w tą samą ślepą uliczkę miechy również nie pozwalają na poprawę zaduchu jaki w niej panuje.  

Spróbujmy więc przeanalizować znaleziska i rekonstruowany proces przez pryzmat technologii opartej na banalnej obróbce drewna, polepie lessowej i dmuchu naturalnym. Taka baza materiałowo-technologiczna jest absolutnie znana i kapitalnie opanowna w czasach starożytnych hutników. Używając kamiennej siekiery, nawet dziś, przy niewielkiej wprawie, jesteśmy w stanie przeprowadzić proces produkcji żelaza od początku do końca, sięgając po materiały, które są obecne dosłownie wszędzie, gdzie tylko występują ślady starożytnego hutnictwa.

Poniżej zamieszczam szkic pieca, który wg. mnie jest zgodny ze  znaleziskami, podporządkowuje się bezwzględnie prawom fizyki i stanowi odpowiedź, choć nie ostateczną, na wiele nurtujących pytań.

Mała dygresja - proponowany przeze mnie piec różni się od tego, który przedstawiłem pierwotnie, ale nadal główne założenia jakie przyjąłem spełnia. Szczegóły techniczne i sposób prowadzenia procesu zamieściłem w dziale Techniki >>>. Proponowany przeze mnie piec nie odbiega od śladów jakie znajdują archeolodzy. Dlaczego więc odrzucać coś co działa, zostawia właściwe ślady i jest dużo prostsze w wykonaniu i obsłudze. Czemuż nie posłużyć się brzytwą Ockhama? Czyżby tylko w archeologii nie miała zastosowania?

Wracając do archeologicznego wątku szybu pieca. Znalezione m.in. przeze mnie autentyczne fragmenty polepy ze starożytnych pieców, charakteryszują się zmienną grubością i bardzo nieregularnym kształtem wewnętrznej i zewnętrznej strony. Zachowują przy tym dość regularną grubość przegrzania, co świadczy, że nie są to nierówności spowodowane erozją ścianek leżących długo pod ziemią. Równomierna strefa przegrzania i ożużlenie wskazują na to, że nieregularny kształt zachował się jako pierwotny, od początku powstania szybu. Niestety nie wyobrażam sobie jak możliwym byłoby zbudowanie takiego  tworu, którego zewnętrzne i wewnętrzne powierzchnie tak bardzo byłyby pofałdowane. Przypominałoby to ulepienie cylindra o absolutnie przypadkowej powierzchni wewnętrznej i zewnętrznej. Inaczej się sprawy mają, gdy wyobrazimy sobie pień drzewa o nieregularnej powierzchni zewnętrznej (kora) oblepiony polepą. Nie ma w tym nic trudnego i niewytłumaczalnego. Pień ulega wypaleniu i zostaje nam polepa jako lessowy negatyw utraconego "szalunku". W mojej technologii wytłumaczenie różnej grubości ścianek znajdowanej polepy i jej nieregularny kształt jest oczywiste. Poniżej zamieszczam szkice, które przybliżają problematykę obecności polepy, jej kształtu, przegrzania etc. zarówno dla pieca K.Bielenina jak i mojego. Znalezione w badaniach archeologicznych fragmenty polepy mają wyjątkowo nierówne powierzchnie i dalekie są od kształtu tych, które proponują w rekonstrukcji archeolodzy.(6, Bielenin, 1961, Tab.III)

W trakcie rozmowy z archeologiem, głównym specjalistą d/s ochrony zabytków w woj.świętokrzyskim, Andrzejem Przychodnim z WUOZ w Kielcach, gdy przekazywałem kilkadziesiąt kilogramów m.in. takowych fragmentów starożytnej polepy, usłyszałem następującą interpretację tego zjawiska - "Spływający żużel wypłukiwał CaO zawarte w lessowych ściankach szybu, stąd ich zmienna grubość po zakończeniu procesu." ...????... Dramat. Pozostawię tą jakże oryginalną teorię bez komentarza.

W Materiałach Archeologicznych II, MA w Krakowie, K.Bielenin publikuje sprawozdanie z odkrycia piecowiska z kotlinkami poszerzonymi w górnej części. Odkryte w Jaworze Soleckim k/Lipska piecowisko uporządkowane składające się 30 pieców jest klasycznym przykładem kompilacji  następujących śladów: kotlinka z poszerzonym u góry stożkiem, piaszczysty grunt, brak wyprawy ścianek bocznych kotlinki. Moją uwagę przykuł jeszcze jeden bardzo istotny ślad - gruba warstwa próchnicy zachowanej w kotlince, między żużlem, a węglem drzewnym.  Próbując wytłumaczyć obecność drewna w środku kotlinki po zakończonym wytopie i to na dodatek między węglem, a żużlem doszlibyśmy do wniosku, że to niemożliwe. Proponowany przez K.Bielenina proces technologiczny nie wygeneruje takiego śladu nigdy. 

Przeanalizowałem wszystkie publikowane materiały archeologiczne z charakterystycznym dla rozszerzonych kotlinek luźnym, czasami piaszczystym gruntem w którym je odnleziono. Doszedłem do jednoznacznego wniosku . Luźny grunt zachowałby się pod naciskiem drewnianego kloca, dokładnie tak  jakby pal wbijał się po posadowieniu go nad kotlinką. Odkształciłby się właśnie w taki sposób. Gdybyśmy znali kąty nachylenia odkształconych ścianek i właściwości gruntu moglibyśmy skusić się o obliczenia przybliżonej masy drewnianego trzonu pieca.

Kolejnym istotnym elementem w rozważaniach nad proponowaną rekonstrukcją pieca jest kwestia dmuchu. Dlaczego przez lata utrwalił się pogląd o stosowaniu dmuchu sztucznego? Czemu tak nieśmiale wspomina się, że mógł być stosowany dmuch naturalny? Obydwa sposoby komplikują się w konfrontacji z podjętymi rekonstrukcjami. Pierwszy (sztuczny) umocnił się prawdopodobnie tylko dlatego, że nie potrafiono przeprowadzić przy uzyciu drugiego (naturalnego) pełnego procesu. Przeszkadzał w tym zasyp szybu pieca, który powodował zarastanie dysz i przy deficycie paliwa przepływ gazów ustawał. Nie można w zasypanym kominie uzyskać wystarczającego ciągu więc i nie będzie odpowiednio zasysane powietrze przez dysze. Proces kuleje. Odpowiedni ciąg uzyskuje się tylko, gdy wsadu w piecu jest mało i pali się wręcz żywym ogniem. Niestety w ten sposób nie przetopi się odpowiednio dużej ilości wsadu, by jednocześnie w nim zaszła redukcja rudy. Nie wspominając o wyprodukowaniu jakiejkolwiek łupy żelaza. Zmierzając do rekonstrukcji procesu „produkcji” kloca żużlowego o masie ok. 100 kg nie ma sposobu na pogodzenie jednocześnie takich elementów jak ciąg naturalny, właściwa redukcja tlenków żelaza i wytapianie skały płonnej na skalę zgodną ze znajdowanymi klocami żużla. Owszem niektórym udaje się wyprodukować jakieś minimalne ilości żelaza, ale ślady pozostałe po procesie są totalnie różne od historycznych. W świetle tych niepowodzeń umocniła się pozycja dmuchu sztucznego, który pozwalał na przetopienie większej ilości rudy. Mogła się do tego przyczynić nietrafiona analogia do technik chociażby znanych ze średniowiecza. Już sama argumentacja użycia dmuchu sztucznego wywnioskowana ze śladów archeologicznych budzi poważne zastrzeżenia. K. Bielenin w tej kwestii wypowiada się następująco: „Cegły dmuchowe dowodem dmuchu sztucznego. Użycie miecha w pracy pieca omawianego typu, może być dowiedzione pośrednio przy pomocy dysz występujących w obrębie danego piecowiska. Odkrywane cegły dmuchowe mają z reguły otwór wewnętrzny rozszerzony z jednej strony, co jest dowodem osadzenia w nim zwężonego na końcu wylotu miecha. Poza tym niewielki otwór w dyszy (średn. 3 cm) nie mógł zapewnić wystarczającej ilości powietrza przy dmuchu naturalnym”. (16, Bielenin, 1973, str.66) Wniosek zaskakujący z kilku powodów – miechów ani niewątpliwych ich elementów nigdy nie odnaleziono, więc jak można dowodzić czymś będącym śladem nieznanego? To jak rozwiązać jedno równanie z dwiema niewiadomymi. Warto dodać, że w rejonie świętokrzyskim znaleziono dziewięć fragmentów otworów pochodzących z szybowej części pieców. Miały wymiary od 3 – 4 cm, a nawet 8 cm i 12 cm. W całej Europie odkryto ich 23 - dwadzieścia trzy. Łącznie z otworami, którymi rzekomo wyjmowano łupkę żelaza. Te były większe, bo miały nawet 25 cm. Ta interpretacja pozostawia również wiele do życzenia ale skupiam się tymczasowo na dmuchu.

Bardzo ciekawym w analizie dmuchu i obecności kanałów w szybie pieców jest znalezisko ze Śniadki, koło Bodzentyna. W 1958 roku. Na piecowisku składającym się z 52 pieców, znaleziono żużlowy podłużny odlew. Luźno leżący na poziomie górnych części kloców żużla, długości ok 30 cm (nie podano dokładnej długości - oszacowałem na podstawie fotografii) i grubości od 3 cm z jednej do 5 cm z drugiej strony żużlowy banan nie został przez K.Bielenina w żaden sposób zinterpretowany.  Przedstawiam go na zdjęciach.

Ryciny z Materiałów Archeologicznych II Muzeum Archeologicznego w Krakowie, str. 255 

Czy nie może to być żużel, który przelał się dolnym kanałem/otworem do podawania drewna "mojego" pieca? Znaleziono na tym stanowisku jeszcze jeden podobny, choć mniejszy, bo tylko dziewięciocentymetrowy (grubość 4 cm). Bliższa analiza tych żuzli pozwoliłaby uprawdopodobnić tą hipotezę. Niestety eksponaty są po za moim zasięgiem, tak jak i fotografie lepszej jakości. K.Bielenin wspomina o kilku podobnych znaleziskach i o poziomych kanałach które były w świętokrzyskich piecach kotlinkowych. Informacje te publikuje w najważniejszej ze swoich prac. Przedstawia przy tym szereg zabytków będących świadectwem poziomych kanałów. (22, Bielenin, 1992, str. 73-74) Nie umieszcza jednak takich kanałów w modelu rekonstruowanego przez siebie pieca. Mało tego - nawet tego nie komentuje dlaczego pomija je w rekonstrukcji. Absurd.

Znaleziony przez mojego brata, Mateusza Marciniewskiego, żużlowy odlew poziomego kanału to szczególny przypadek i mocny argument w dyskusji nad budową pieca. Dodam, że jest to unikat w odkryciach archeologicznych w rejonie Łysogór. Fotografie Krzycha Pęczalskiego pozwolą na bliższe poznanie znaleziska >>>. Przyglądając się owalnemu żużlowi nie sposób nie zuważyć specyficznej linii dzielącej go na dwie części. Jest niesamowicie wyraźna i nazywając kolokwialnie "sztuczna". To ewidentne łączenie dwóch środowisk w których powstał odlew - drewnianego i lessowego. Łatwo zidentyfikować gdzie była góra obiektu, który go więził i czym były wyprawione ścianki formy. W moim piecu takim miejscem jest dolny kanał pieca.  W piecach K.Bielenina nie udało mi się wyróżnić takiego miejsca, które pozwoliłoby na powstanie podobnego żużla.

Kwestie dmuchu porusza również Szymon Orzechowski. Mimo, że jest bardzo ostrożny i zachowawczy w swoich opiniach co do sformułowania za jakim dmuchem się opowiada, zamieszcza szkic fragmentu szybu pieca dymarskiego:

 

  "50 lat badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim. Archeologia - Metalurgia-Edukacja" pod redakcją S.Orzechowskiego i I.Suligi, wydawca: Kieleckie Towarzystwo Naukowe, 2006 r., str. 41

Jest to rzeczywiście ciekawy fragment ale czemu został zinterpretowany przez niego jako cegła? Dlatego, że ma zbliżony do prostokątnego kształt? Próbując odtworzyć sposób w jaki wykonano ten fragment szybu, nijak nie wyobrażam sobie techniki murowania z takich cegieł. Nawet jeśli pierwotnie ten "prostokąt" z otworem w środku był jedną całością. Jak interpretować ukośne "cegły" po sąsiedzku? Jak wytłumaczyć brak zaprawy między "cegłami"? Lepiono szyb ze świeżych, lepkich, nie wypalonych, ukośnych, o różnej grubości cegieł? Bez zaprawy? Jak? Znacie przykład takiego rzemiosła gdziekolwiek indziej, w historii i współczesności? Inaczej się sprawy mają, gdy założymy, że takie "placki" lessu były układane jeden przy drugim, przy oblepianiu drewnianego pnia. Takie rozwiązanie daje banalnie proste odpowiedzi na wszystkie powyższe pytania.

Podsumujmy z grubsza kwestię dmuchu. Odkrycia archeologiczne - zero miechów lub ich fragmentów, 23 fragmenty otworów o przeróżnych średnicach. Taki materiał pozwalał na upieranie się rekonstruktorów, bo jak to inaczej nazwać, na dmuchu sztucznym. Powód – nie potrafiono rekonstruować skutecznie dmuchu naturalnego i szukano argumentów przeciw niemu.

Skupmy się ponownie na śladach jakie odnajdywali archeolodzy tuż nad kotlinką i mojej ich interpretacji w starciu z powszechnie przyjętą rekonstrukcją. Według mnie ślad pozostawiony w miejscu charakteryzujacym się obecnością najwyższych temperatur powinien wyglądać następująco:

Kontynuując moją interpretację śladów archeologicznych, oczywiście przez pryzmat drewnianych pieców, zamieszczam dwie fotografie.

 


 

Zaczerpnąłem je z Materiałów Archeologicznych Muzeum Archeologicznego w Krakowie. Jakość ich pozostawia wiele do życzenia, ponieważ są tylko skanem ponad czterdziestoletniego wydruku. Na fotografiach mimo kiepskiej jakości widać zachowane części lessowych kołnierzy w typowym piecowisku. Przed zrobieniem zdjęcia żużle usunięto z kotlinek. Analizując przekroje i szkice kotlinek sporządzane przez archeologów wyraźnie można stwierdzić, że kołnierze nie wykazują śladów przepalenia od wewnątrz. Są bardzo kruche, bo less z którego je wykonano nie utrwalił się w kontakcie z największym żarem pieca. Mimo, że teoretycznie w tym miejscu wg archeologów panowała najwyższa temperatura procesu. Coś tu nie gra nieprawdaż? Chyba, że założymy iż strefa najwyższych temperatur była dużo wyżej. Widoczne kołnierze w drewnianych pniach były na tyle oddalone od tej strefy, że nie utrwaliły się mocno. Całość nie wymaga szczególnej analizy żeby zrozumieć dlaczego takie ślady mogły powstać w mojej technologii.

Podsumowując, niestety uważam, że propozycja K.Bielenina nie jest w stanie się obronić w najprostrzej analizie. Jest nierealna. Kłóci się ze śladami archeologicznymi i prawami fizyki. Teoria i rekonstrukcja pieca i procesu dymarskiego w nim zachodzącego opublikowana w pracy habilitacyjnej K.Bielenina została poparta wybiórczymi argumentami, z pominięciem tych, które ewidentnie ją osłabiają. W proponowanym przez K.Bielenina modelu pieca nie udało się nikomu przeprowadzić rekonstrukcji procesu, czy to z dmuchem sztucznym, czy z naturalnym w taki sposób, by ślady pozostawione były tożsame z historycznymi czy nawet z terotycznie przez niego proponowanymi. Szereg niby pozornych detali o których wspomniałem, szczególnie tych w miejscu łączenia się części nadziemnej z podziemną i w strefie dysz, jest nierealnych i w świetle odkryć archeologicznych i  w świecie techniki. To samo dotyczy cegieł i budowy z nich szybu, powierzchni swobodnego krzepnięcia żużla i tworzenia się łupy żelaza. Brzmi to jak bluźnierstwo? Amator nie zgadza się z zawodowcem? Publicznie? Trudno. Nie pierwszy raz w hitorii nauki. Jestem otwarty na polemikę. Jeżeli nie mam racji ukłonię się w pas i spłonę na przygotowanym przez siebie stosie. Nie inaczej. Tymczasem rzeczowa dyskusja utkwiła na etapie pomruku gabinetów. Cisza przed burzą? Zapewne. Moim zdaniem burza buduje się od dawna. Wbrew pozorom nie przyniesie zniszczeń, tylko oczekiwany deszcz na mocno wyjałowione i zapomniane pole nauki.  

Przy okazji mojej wizyty w WUOZ w Kielcach związanej ze znaleziskami archeologicznymi, których dokonała nasza drużyna, otrzymałem jedyną jak dotychczas informację od prof. Bielenina, dotyczącą moich badań. Przekazał mi ją osobiście w lakonicznej rozmowie dr Szymon Orzechowski, przez którego próbowałem nawiązać kontakt z Profesorem. Cytuję przekazaną przez niego informację. "Profesor owszem śledzi pańskie poczynania ale uznał, że pańska teoria jest na tyle mało prawdopodobna, że nie spotka się z panem."  No cóż, kiedyś mnie to złościło, bo miałem całe mnóstwo pytań o to i owo, byłem strasznie głodny wiedzy, którą Profesor zdobył w trakcie prac archeologicznych i skrywa w swoich prywatnych archiwach. Dziś zupełnie inaczej postrzegam rolę i ewolucję badań archeologicznych w odkrywaniu starożytnego hutnictwa świętokrzyskiego. Wiem, że nigdy nie dotrę do źródeł, które mnie interesują. W sytuacji kryzysowej, jak każdy zwierz ewoluowałem, by radzić sobie z tym. Nie przymieram dziś głodem wiedzy. 

Po śmierci prof. K.Bielenina dowiedziałem się od jego bliskiego przyjaciela, że Profesor nie odrzucił mojej ewoluującej teorii. Wręcz przeciwnie - widział w niej wiele prawidłowości i uważał, że należy jej się przyjrzeć z powagą. Śledził moje internetowe publikacje i mimo, że zdawał sobie sprawę, że większość z nich krytycznie odnosi się do jego teorii, uznał moje spostrzeżenia i propozycje za obiecujące. Cieszy mnie to, bo jest to przejaw prawdziwie naukowego podejścia do nowych kierunków badań jakie naszkicowałem. Krytyka w ewolucji nauki to podstawowe narzędzie rozwoju. Nie godzi w dumę zstępujących teorii. W prawdziwej nauce nie ma dąsów. Jeżeli są, to tylko u tych, którzy nie rozumieją jej praw i zajmują sie nią przez przypadek. 

c.d.n.

Marcin Marciniewski


"Lecz wy się uczcie patrzeć, a nie gapić. Czynu potrzeba, nie zbytecznej mowy. Ten pomiot niemal świat zagarnął w łapy. Ludy go starły. Lecz niechaj do głowy tryumf przedwczesny ludom nie uderza. Płodne wciąż łono, co wydało zwierza. Daleko zaszło, że do tego doszło. Zaiste. Daleko zaszło, że do tego doszło..."

słowa: Bertold Brecht, przypomniał: Liroy