hutnia.pl

Hyde Park

" Nie martw się jeśli trafiłeś w ostrzał artylerii. Oznacza to, że nadleciałeś nad cel." 

N.N. pilot RAF-u 


20 października 2011r.

"Gospodarstwa w kuźnicy jeśli nie rozumiesz
A z robotniki swymi rządzić sie nie umiesz,
Radzęć, abyś — niechając kuźnice — w czas sobie
O inakszej żywności myślił i o chlebie.
Jestci to gospodarstwo wierz mi — węzeł trudny,
Nie każdemu rozwiązać bywa zaraz snadny,
Trudne ku rozumieniu. Nie zaraz sie tego
Nauczysz, jaki rząd wieść w kuźnicy wszytkiego.
Nie zaraz wyrozumiesz kuźnice postępki,
Rząd w hucie, więc naprawę, sposoby ich wszytki,
Jak udać dobrą łupę i żelazo kować
Trudno zaraz zrozumieć, jak sie w tym sprawować.
Pięć sztuk jest, którymi sie ma sprawować każdy
Kuźnik, aby kuźnica szła porządnie zawżdy:
Naprzód umiejętności potrzeba w kuźnicy,
Umieć i to, co robią twoi rzemieślnicy.
Dostatek zatym idzie; tego zawżdy trzeba,
Bez którego i sztuki nie zarobisz chleba."

Tymi słowy Walenty Roździeński 400 lat temu uczciwie ostrzegał wszystkich, którzy bez odpowiedniej wiedzy zechcą z hutnictwa sposób na dorobek uczynić. Nic dodać, nic ująć....


10 października 2011r.

Moim zdaniem nadszedł czas grubej kreski, którą należałoby oddzielić w badaniach nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim, fakty od pobożnych życzeń. Nie mogę dłużej liczyć na wsparcie kieleckiego kręgu badaczy starożytnego hutnictwa. Mam świadomość, że problematyka, którą poruszam jest dość szeroka i nie trafia z marszu do każdego obserwatora. Wiem też, że naukowcy lekceważą moje publikacje dla zasady i faktu umieszczania ich w internecie, a nie na stronach naukowych periodyków. Nie dbam o to i nie mam czasu na ustawianie się w kolejce do naukowych operetek, na których większość przysypia, a tylko nieliczni słuchają. Wolę swój mocno posadowiony w realiach techniki, internetowy Hyde Park. Czas robi swoje, bo wiedza, którą przekazuję trafia do głów ludzi traktujących naukę jako pasję i sposób na poszukiwanie prawdy. Obnaża przy tym tych, którym nie zależy na niczym więcej, niż zachowaniu status quo.

Marcin Marciniewski


13 czerwca 2011r.

Domeną naszych czasów jest niezwykła dynamika zmian wszystkiego co nas otacza. Jesteśmy uczestnikami trudnego do ogarnięcia wyobraźnią technologicznego galopu. Niestety w tym pędzie tratujemy się wzajemnie. Tratujemy własne i cudze myśli, po które się pochylamy, czasami dziwiąc się samemu sobie, że wcześniej niemalże się potknęliśmy o nie. Galop Projektu HUTNIA przypomina układ trzy kroki do przodu, dwa wstecz. Trzy do przodu i znów dwa do tyłu. Wpadliśmy w pułapkę chęci wzięcia wszystkiego szturmem. Gdyby nie zadyszka jakiej dostaliśmy dźwigając ciężar wszelkich eksperymentów i badań na własnych barkach, pewnie bieglibyśmy tak bez pojęcia przez kolejne pół roku. Czasami jednak warto się fizycznie "dojechać do spodu", by spojrzeć na całość z zupełnie nowej perspektywy. Osiągnąłem właśnie taki etap. Śmiało mogę powiedzieć - gdybym nie upierał się, że nie stosowano dmuchu sztucznego mógłbym produkować żelazo w dowolnych ilościach. Dmuch jednak był bez miechów. Ewoluowałem w innym kierunku. Nadal jestem zdania, że piece były budowane z pni drzew ale zdecydowanie podnoszę rolę polepy lessowej. Bez niej byłoby to niemożliwe. Nadal twierdzę że paliwem było drewno ale potrzebny był także węgiel drzewny. Nie wynika to tylko z właściwości węgla czy drewna jako sensu stricto paliwa, a raczej jego sposobu podawania do pieca i generatora. Umiem produkować żelazo i całkowicie uzasadnić proces w jakim je uzyskuję. Robię to tylko tak nieudolnie, że czasami gacie mi opadają przy rozbieraniu pieca. Dzisiejszy etap badań należy niewątpliwie do najtrudniejszych. Samemu wykonywany każdy z etapów rekonstrukcji, od cięcia i zwózki drzewa, rąbania, wiercenia, przez kopanie i uzdatnianie rudy, lepienie polepy i prowadzenie wytopu, jak nic pobudzają i wytrawiają wyobraźnię. Dzięki Bogu mam bliskich, którzy pomagają mi jak mogą. Mam przyjemność dźwigania leżącego w letargu kolosa w nadziei, że ktoś wreszcie zrozumie co się na jego oczach dzieje i dlaczego.

Marcin Marciniewski


06 marca 2011r.

Sedlak się mylił ganiąc metalurgów, że nie potrafią być na tyle prymitywni, by dorównać prahutnikom. Sedlak i metalurdzy nie dostrzegli "pomyłki" archeologów. Przez nią cała drużyna wyruszyła w ślepą uliczkę rekonstrukcji procesu dymarskiego. Archeolodzy najpierw wymyślili teorię budowy pieca i  rekonstrukcji procesu, potem ogłosili ją, a dopiero na końcu zarządali od metalurgów potwierdzenia ich racji. Mimo, że do dziś nie udało się od strony technicznej potwierdzić ich teorii i metalurdzy bezradnie rozkładają ręce, tłumacząc się okazjonalnie z porażki,  archeolodzy milczą o faktach, które ich zatwierdzoną przez zasiedzenie teorię z łatwością mogłyby obalić. W naturalny sposób bronią swojej "racji". W tytanicznej pracy próbowali przez dziesięciolecia odkryć nieistniejące dowody potwierdzające ich punkt widzenia. Wzbudzili swą pracą i uporem szacunek, skutecznie odwracając uwagę od sedna sprawy. Zasypali laików spamem archeologicznym, czyniąc z jego generowania rzemiosło zdobywania tytułów naukowych. Swoboda z jaką nadal interpretują każdą znalezioną rzecz, świadczy o poczuciu absolutnej bezkrytycznej reakcji reszty świata.

Metalurgio, jakbyś rozwiązała zagadkę prahutników wiedząc, że paliwem był m.in. gaz drzewny, szyb pieca był wykonany z drewna, cegieł nie znano a kotlinka przy rozpoczęciu wytopu była pusta?

Archeologio, czy odważysz się kolejny raz odrzucić drewniane hutnictwo?

Marcin Marciniewski


09 lutego 2011 r.

Komu naprawdę zależy na wynikach badań nad starożytnym hutnictwem świętokrzyskim? Zapytam inaczej - komu zależy na tym, żeby te badania były prowadzone w takim składzie i właśnie teraz. Okazuje się, że bardzo wąskiemu gronu. Oprócz zespołu, który ze mną współpracuje, metalurgów, środowisk przewodnickich i sympatyków, którzy śledzą na stronach internetowych nasze poczynania, nie potrafię wymianić nikogo więcej. Napawające optymizmem reakcje obserwatorów, wśród których wyłaniają się bardzo konkretne postaci i ich rzeczowy wkład w pracę projektu, mimo wszystko nie pozwolą na przeprowadzenie badań w naszkicowanym scenariuszu. Rozpędzona lokomotywa uczoności i administracji gna w pełnym pędzie w zdobywaniu kolejnych tytułów naukowych czy realizacji przerośniętych formą projektów. Nie potrafi wykonywać manewrów.  Maszyniści mimo, że zrozumieli, iż nie do końca wiedzą czy pędzą we właściwym kierunku postanowili dołożyć do pieca i nie zważając na transparenty na peronach grzeją na maksa. Tyle ich. Ciągnie rozpędzona lokomotywa za sobą pociąg, w którym niczego nie przeczuwający pasażerowie zmierzaja do celu, na otwarcie nowego peronu, a nawet całego dworca. Czekają na nich powitalne transparenty, przemówienia, etc. Pasażerowie słono zapłacili za bilety, maszyniści jadą zgodnie z rozkładem, pociąg pędzi, by zdążyć na czas, każdy zna swoje zadanie. Wszystko zgodnie z planem. Czu, czu, czu.  (...) Znam prawa fizyki i wiem, że sam lub z pomocą kilku osób nie zatrzymam tego pociągu. Wiem również, że jazda koleją to nie jedyny sposób na podróżowanie. Próba przekonania o tym fanów kolei nie powiodła się. Szkoda czasu na kolejne próby, gdy tyle rzeczy jest do zobaczenia. Z łatwością przesiadam się na różne środki transportu i nie upieram się przy jednym, gdy okazuje się nieodpowiedni. Pokazuję przy tym jedną ważną cechę - szukam metody najszybszej i niekoniecznie klasy biznes.  Wiem przy tym dokładnie dokąd zmierzam i znam czas w którym osiągnę cel. Nie jestem maszynistą czy konduktorem, który żyje właśnie z tego, że pociąg jedzie. Najłatwiej jest kasować bilety w nadziei, by podróż trwała jak najdłużej. Równie łatwo jest być w ciągłej delegacji, za którą płyną diety i zwrot kosztów. Co będzie jednak, gdy pociąg osiągnie cel, wstęga na peronie zostanie przecięta, a po tym jak ucichnie aplauz okaże się, że dworzec stoi wśród pustych pól, a następny skład przyjedzie jak dołożymy do biletów? Nie wiem co wtedy. Na szczęście mnie tam nie będzie i przyznam, że dziś nie bardzo mnie to już obchodzi. Nie rzucę się pod pociąg, by go zatrzymać. Przesiadam się na inny środek transportu i nie będę zawracał sobie głowy życiem i problemami na kolei. Przekonany jednak jestem, że nikt nie zdziwi się tym, że dworzec kolejowy wśród pól będzie długo funkcjonował, chociaż okaże się kulą u nogi. Przyzwyczailiśmy się do dotowania pewnych dziedzin życia. Są nimi oprócz kolei, administracja, nauka i edukacja. Dotacje płyną z Waszych i mojej kieszeni. Upoważni to każdego z nas do zadania głośnych pytań w przyszłości. Tymczasem ruszam w kolejny etap podróży i opuszczam peron, na którym próżno szukać logicznego kierunku podróży. Obiecuję przy tym  więcej do tematu kolei i podobnych do niej instytucji nie wracać.

Marcin Marciniewski


03 lutego 20011r.

... ciąg dalszy o treści opinii WUOZ w Kielcach w sprawie znalezionego żużla z żelazem.

Poinformowano mnie drogą mailową, że wyolbrzymiam pewne fakty, że przedstawiam wszystko w świetle dla siebie wygodnym, pomijam istotne kwestie, etc. Jednym z nich jest nie uwzględnienie w moim komentarzu z  01 lutego 2011r. dotyczącego opinii WUOZ na temat żużla bardzo istotnego faktu. Jest nim istnienie żużli pochodzenia fryszerskiego, gdzie w podobnych do dymarek piecach produkowano żelazo, a żużel przy tym procesie powstający zawierał nawet 40 procent  żelaza. Pominę ton korespondencji i rozwinę ten wątek ograniczając się do technicznego abecadła.

Żużel fryszerski - żużel otrzymywany w dawnych piecach, zwanych również fryszerkami. Jego skład chemiczny był następujący: 39-40 % Fe, 1-3% Mn, 30-32% SiO2 , 2-4% CaO, 0,4 P.  
Proces fryszerski polega na świeżeniu surówki, czyli utlenianiu zawartego w niej węgla i domieszek, w ognisku fryszerskim. Pierwsze fryszerki owszem podobne były do dymarek, ale nie do pieców dymarskich kotlinkowych. Późniejsze miały kształt skrzyni wyłożonej płytami z żelaza lanego. Z boku umieszczano jedną lub dwie dysze, którymi doprowadzano powietrze. Skrzynie napełniano częściowo węglem drzewnym, następnie rozpalano ogień i doprowadzano dmuch - powietrze. Następowało utlenianie zawartego w surówce krzemu, manganu i węgla tlenem pochodzącym z wdmuchiwania powietrza. Paliwem był wyłacznie węgiel drzewny. Cykl produkcyjny trwał 2 godziny. Wydajność dobowa jednej fryszerki wynosiła ok. 500 kg żelaza zgrzewnego.
Świeżenie surówki choć brzmi jak zabieg kucharski, jest procesem w którym surówka jako produkt wielkopiecowy  mający pewne wady, zostaje uszlachetniona przez pozbawienie nadmiaru pewnych pierwiastków. Wkładem do pieca fryszerskiego nie jest ruda żelaza, topniki i paliwo tylko niemalże czyste żelazo. Żużel, który powstanie przy okazji tego procesu jest absolutnie inny od tego, który znalazłem. Nie pisałem o nim, bo nawet przez myśl mi nie przeszło żeby je porównać.

Tyle mówi encyklopedia techniki w dziedzinie metalurgii i mój krótki komentarz.

Spróbujcie spojrzeć na treść korespondencji, mojego do niej odniesienia i w ogóle całej obiegowej wiedzy na temat dymarek świętokrzyskich. Bez problemu zauważycie, że terminologia wprowadza totalne rozbieżności w zrozumieniu obowiązującej wiedzy w trzech środowiskach - technicznym, archeologicznym i pozostałym, nie związanym ani z jednym, ani z drugim.

Dymarka dla laików, nie jest dymarką dla archeologów, a tym bardziej inżynierów. Piec dymarski doskonale rozróżniany przez archeologów, pozostaje w cieniu takich braków jak nierozróżnianie przez nich chociażby redukcji pośredniej od bezpośredniej. Porównywanie surówki do żelaza metalicznego uwięzionego w żużlu, pieców fryszerskich do wielkich pieców i dymarek, dmuchu sztucznego jako elementu redukującego do utleniającego, dla wielu ludzi jest niuansami. Nie dla inżyniera.  Pomyślicie - cóż on może wiedzieć i ile jest wart jego głos w świecie wielkiej nauki. Zaginął dawny szacunek dla jego wiedzy i tytułu. Dzisiaj liczy się doktor, habilitowany najlepiej, nie wspominając o profesorze. Nie zapominajmy o tym, że przy całym szacunku dla najwyższych tytułów naukowych, powstały one w pocie czoła, ale i w oparciu o bardzo wąską specjalizację. Niestety upoważniają zwyczajowo ich posiadaczy do zabierania głosu opiniotwórczego w dziedzinach odległych o lata świetlne od ich kompetencji. Współczesne wymagania rynku pracy podkręcają problem zdobywania tytułów, ale i skutkują ich nadinterpretacją lub dewaluacją. Czym są dzisiaj studia wyższe, tytuł magistra czy inżyniera? Niczym. Takie wymagania stawiane są magazynierom i ekspedientkom. Nie należy jednak w tej logice dopuścić do dodatniego sprzężenia zwrotnego, bo obiekt, który analizujemy, będący na granicy stabilności, może się rozbiec, a to grozi jego destrukcją. Trudna terminologia? Dla inżyniera raczej nie. Mógłby to nawet opisać równaniami matematycznymi. Tylko po co? Nikt tego nie zrozumie w potocznej wymianie poglądów. Nikogo to nie obchodzi. Nikogo nie dziwi, że samochód jeździ, radio gra, można rozmawiać przez telefon komórkowy lub latać nad oceanem czytając gazetę, której po jego drugiej stronie jeszcze nie wydano.  Sto lat temu brzmiało to jak abstrakcja i marzenia. Opisali je i nierzadko zakorzenili w naszej wyobraźni humaniści. Spełnili je inżynierowie. Musieli przy tym stosować się do zasad, których nie wyznaczyli im humaniści. Ich ograniczeniami była matematyka, fizyka, chemia. Potrafili jednak te ograniczenia zrozumieć i ściśle się ich trzymając, pokonać kolejne problemy, zadania, spełnić marzenia humanistów. Jedynej zachcianki, której jako inżynier nie spełnię, jest poddanie się w dyskusji na temat starożytnego procesu dymarskiego. Nie rzucę ręcznika chociażby dla całej rzeszy humanistów, która w przyszłości przeanalizuje to, czy miałem rację. Użyją do tego swojej specyficznej logiki :)   

Marcin Marciniewski


01 lutego 2011r.

 ... kilka słów o treści opinii WUOZ w Kielcach w sprawie znalezionego żużla z żelazem.

Czy można mnie posądzić o to, że się czepiam, szukam jakichś sensacji czy burzę ogólny spokój dla zasady? Pozornie tak. Moi oponenci tak to rozumieją i próbują o tym przekonać innych. Opinie archeologów są niestety pełne niezrozumiałych dla mnie opisów technicznych, które dla humanistów są banalne w formułowaniu, dla inżynierów zaś nie. Przedmiotem moich badań jest proces technologiczny, którego recenzentami są niestety humaniści. Takie są niepisane prawa archeologii w temacie starożytnego hutnictwa. Bez względu co jest przedmiotem badań, jak się działo dawno, dawno temu to wyrocznią są archeolodzy – oni interpretują i wyjaśniają wszystko z urzędu. Nawet to, co dzieje się we współczesnej technice. Przykład. Znaleziony przeze mnie kawałek niezidentyfikowanego żużla przekazałem do badań w Instytucie Metalurgii Żelaza w Gliwicach. Zawodowcy z olbrzymim dorobkiem naukowym i praktyką w badaniach nad żużlami wszelkiego pochodzenia, w pierwszych słowach określili znalezisko jako ciekawe, niespotykane we współczesnym procesie wielkopiecowym. Mieli mnóstwo wątpliwości, czy w ogóle jest to produkt pochodzący z procesu metalurgicznego, a nie np. jakieś uwięzione w nieokreślonej substancji drobiny zardzewiałego żelaza. Potrzebowali i nadal potrzebują czasu na przeprowadzenie szeregu badań, by stwierdzić z czego składa się próbka, jakie ma cechy etc. Na dzień dobry powiedzieli, że niewiele mogą odpowiedzialnie powiedzieć więc wstrzymują się od pochopnej opinii. Kilka badań laboratoryjnych potwierdziło jednak, że żużel stanowiący większą część znaleziska jest bogaty w FeO, więc jest produktem związanym z procesem redukcji tlenków żelaza. Określili, że w skład tego żużla wchodzą minerały świadczące o obecności topników. Zbliża to znalezisko do procesu wielkopiecowego. Pozostają jednak wątpliwości. Nie wiedzą jaki jest skład chemiczny żelaza metalicznego, którego konkrecje są bardzo liczne w znalezisku. Znajomoćć zawartości węgla, manganu, potasu, fosforu etc. pozwoliłaby określić w jakim procesie mogło powstać żelazo. Niewyjaśnione są również kawałki minerału, który jest obecny w żużlu. Jest nim prawdopodobnie dolomit. Kawałki są całe i nie uległy rozpuszczeniu. Są na tyle duże i nieregularne, że wprowadzają konkretne zamieszanie w interpretację pochodzenia znaleziska. Potrzebne są kolejne badania. Konsultacje wewnątrz różnych wydziałów IMŻetu umożliwiłyby pogłębienie wiedzy o znalezisku. Niestety przerwałem badania, bo przygotowano za mną  w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Kielcach „list gończy” wzywający do niezwłocznego oddania znaleziska. Stawiłem się więc przekazując znalezisko pełen nadziei na opinię archeologów. Zaproponowałem dołączenie do znaleziska wyników badań, które otrzymam lada dzień z laboratoriów IMŻetu. W krótkiej rozmowie na temat żużla podzieliłem zdanie archeologów, że to prawdopodobnie nie jest żużel dymarski i przedstawiłem swoją opinię, że tak naprawdę nie wiem co to jest. Jakież było moje zdziwienie, gdy następnego dnia udając się rano do WUOZ w Kielcach celem podpisania notatki o przekazaniu znaleziska otrzymałem je z powrotem wraz z pisemną ekspertyzą o następującej treści „Stwierdzono, że jest to ułamek żużla wielkopiecowego, zawierający ziarniste wytrącenia surówki, który znalazł się w kontekście jednego ze stanowisk dymarskich przypadkowo, przypuszczalnie w związku z procederem używania szlaki hutniczej np. do utwardzania dróg. O faktach tych poinformowano znalazcę i zwrócono przedmiotowy kawałek żużla w dniu 01.02.2011 wraz z egz. niniejszej notatki, uznając kwestie poruszone w cyt. wyżej piśmie za bezprzedmiotowe, w związku z tym, że przedmiot, którego dotyczyło nie stanowi zabytku archeologicznego.” Opinię sporządził główny specjalista ds. zabytków archeologicznych WUOZ Kielce Andrzej Przychodni. Ponieważ nie wnikam co jest dla WUOZ w Kielcach zabytkiem, a co nie, odniosę się tylko do terminologii technicznej, która dla mnie czyni z tej notatki rzecz niezrozumiałą. Wyjaśniam więc z czym nie mogę się zgodzić.
Żużel wielkopiecowy to produkt uboczny procesu wielkopiecowego, mający jednorodną strukturę.  Znane są trzy podstawowe rodzaje żużli wielkopiecowych: szkliste bezpostaciowe, krystaliczne i o przełomie kamienistym (pseudokrystalicznym). Żużle wielkopiecowe to ciała jednorodne. Zawarte w żużlach tlenki, siarczki i inne związki pozostają w roztworze, a składniki stałe nie wyodrębniają się. Znaleziony żużel nijak nie pasuje do nich. Zawartość FeO w nim jest zdecydowanie za duża, by powstał w finalnym procesie wielkopiecowym. Nie wspomnę o czystym żelazie, które nigdy nie stanowi odpadu w hutnictwie.  Żużel będący klasycznym odpadem wielkopiecowym zawiera maksymalnie do 1 % FeO i nie zawiera w ogóle żelaza metalicznego. Pochodzący chociażby z przestronu wielkiego pieca żużel zawiera maksymalnie 22% FeO. Nieznana jest na razie dokładna analiza chemiczna znalezionego żużla ale lwią jego część stanowi właśnie czyste Fe i FeO.  Wracając do żużla wielkopiecowego - zakładam, że prawdopodobieństwo znalezienia żużla z przestronu jest równe zeru, ponieważ można go uzyskać tylko po procesie wygaszenia wielkiego pieca lub w skomplikowanych badaniach nad biegiem wielkiego pieca. W pierwszym przypadku wsad pieca wygaszonego jest najczęściej przerabiany ponownie.  W drugim los takiej próbki jest przesądzony - ginie w badaniach. Znalezienie próbki żużla przestronowego na starożytnym stanowisku dymarskim graniczy wręcz z cudem, a nawet gdyby ten "przestronowy" żużel na nim wylądował i tak byłby różny od znalezionego przeze mnie.
W przestronie wielkiego pieca, w którym naciągając to i owo teoretycznie mógłby powstać twór podobny do znalezionego przeze mnie żużla, jest obecny koks lub węgiel drzewny stosowany w pierwszych wielkich piecach. Moja próbka nie zawiera żadnego z nich, a nawet śladów po nich w formie odcisków. Można więc z dużym prawdopodobieństwem wykluczyć, że powstała w tym środowisku.
W procesie wielkopiecowym prawdopodobieństwo przetrwania jednorodnych kawałków topnika do etapu powstania żużla również jest równe zeru. W moim kawałku występują licznie, w bardzo dobrej kondycji inkluzje minerału zachowanego w żużlu, będące prawdopodobnie dolomitem. Są znacznych rozmiarów – dochodzą do centymetra. Topniki używane do produkcji spieków we współczesnym wielkopiecownictwie mają maksymalnie 3 mm średnicy. Ulegają w procesie przygotowania spieku trwałemu połączeniu z rudą żelaza. Giną jako jednorodny minerał zanim w ogóle trafią do pieca. Starsze wielkie piece pracowały z bezpośrednim wsadem kamienia wapiennego jako topnika, ale i tak topnik ten ulegał rozpadowi w trakcie procesu. Istnieje możliwość przetrwania żużla z kawałkami topnika w przestronie ale znowu wracamy do znikomego prawdopodobieństwa pochodzenia znalezionego żużla właśnie z tego miejsca w wielkim piecu.
Gdybyśmy próbowali ratunku dla opinii archeologów szukać w terminie szlaka hutnicza, to nawet próbując odnieść się do procesów martenowskich, w których szlaka zawiera kilkanaście procent FeO (każda inna w tym wielkopiecowa zawiera do 1% FeO) jej absolutnie różna budowa od naszego znaleziska, nie pozwala na zastosowanie również i tego skrótu myślowego.
Surówka to produkt finalny procesu wielkopiecowego i nie ma podobnych do mojego znaleziska cech fizycznych. Surówka to niemalże czyste żelazo, w którym w niewielkiej ilości obecne są pewne pierwiastki - kilka procent C, Mn, P i innych. To, że żelazo w znalezisku nie jest surówką jest oczywiste. Surówka gromadzi się w garze i jest wyraźnie oddzielona od żużla i jakichkolwiek innych elementów wsadowych. Dodatkowo, żelazne konkrecje w znalezionym żużlu charakteryzują się niską zawartością węgla – metal jest miękki, łatwo się rysuje etc. To nie są cechy właściwe dla żelaza uzyskanego bezpośrednio z surówki.

Proces wielkopiecowy, żużel wielkopiecowy, surówka, szlaka hutnicza – znaczenie i kompilacja tych słów przez humanistów ma zupełnie inny wymiar dla inżynierów. Podobnie się ma z całym procesem metalurgicznym przez nich opisywanym i interpretowanym, wokół którego toczy się dyskusja.

Dokończę badania nad znalezionym żużlem dla przyzwoitości i zaspokojenia własnego głodu wiedzy. Być może  żużel pochodzi z nieznanego procesu metalurgicznego, który nie jest już obecny w dzisiejszej technice. Być może ktoś w przyszłości odkryje go, a ten element ułatwi ułożenie układanki. Może żużel jest produktem średniowiecznych dymarek lub pierwszych wielkich pieców. Nie wiem. Nie znaczy to, że połknę każdy  zakalec.  Mówię o tym głośno. To, że robię to bez pardonu, ustaliliśmy wcześniej.

Marcin Marciniewski


31 stycznia 2011r.

... kilka słów po rozmowach z kieleckimi archeologami.

Co się wydarzyło w ciągu miesiąca publicznego życia Projektu HUTNIA? Co się maluje na horyzoncie zdarzeń? Spróbuję podsumować całość dość przewrotnie. Porównam to do relacji z partyjki pokera. (...) Publiczne spotkanie otwierające projekt. "Trzęsącymi" rękoma w świetle fleszów rozdałem pierwszy raz karty i czekałem na przebieg gry. Zwykła ustawka amatora z zawodowcami. Najbardziej cieszyło mnie na dzień dobry, że zawodowcy usiedli do stołu i chociażby nieświadomie, ale jednak podnieśli rozdane karty. Klasyczny sztos. Po mojej pierwszej wymianie kart archeolodzy wywnioskowali, że mam plewy. Kilkoma prostymi zagrywkami oskubali mnie trochę. Mimo to nie ległem w boju jak to zapowiadał początek gry. Metalurdzy przyglądali się w oczekiwaniu na dalszy rozwój wydarzeń. Grali i nadal grają, bo dawno nie mieli okazji trzymać w rękach tak starych kart, w zupełnie nowym rozdaniu. Czują pod skórą, że coś się ciekawego kroi. Partia przebiegała dość opornie ale zgodnie z planem. Kilka blefów, jakieś podbicia w ciemno - nic spektakularnego. Kilka razy konkretnie podbiłem stawkę w puli, a reszta graczy coraz częściej wstrzymywała się ze sprawdzeniem. Pokerowe twarze miały nie zdradzić niczego. Zasiedliśmy się tak przy tej partyjce na okrągły miesiąc i ile ugrałem? Ha! Niewiele. Archeolodzy, gdy zacząłem odkrywać kolejne karty i nie małą pulę przeznaczoną na roztrwonienie powiedzieli pas. Nie tylko dlatego, że mają za słabe karty lub nie potrafią grać. Bynajmniej. Powód odejścia od stołu jest banalny – nie mają czasu na dalszą grę. Zrozumieli, że rozgrywka może się znacznie wydłużyć w czasie. Wstali wtedy od stołu i wyszli. Choć gra powinna ich wciągnąć, bo stawka jest wysoka, a i sama rozgrywka zaskakująca, nie zagrają dłużej. Zrozumiałem to już w trakcie gry ale dziś się w tym upewniłem. Dziś od kolejnego gracza z teamu „archeo” usłyszałem zdecydowane PAS. Zostałem więc sam przy stole z zdezorientowanymi metalurgami, z całkiem sporą pulą i widzami, którzy chcieliby nadal kibicować swoim graczom. Zapowiadała się ciekawa partyjka nieprawdaż? Zostawić taką rozgrywkę w połowie? Zgasić światło nad stolikiem z górą żetonów i nie odkrytymi kartami? Powiedzieć metalurgom, że ich udział w grze jest niepotrzebny? Może zaczekać chwilkę? Jeżeli od stołu odeszli wytrawni gracze „archeo” z powodu ich udziału w ciekawszych dla nich partyjkach - nie mam na to wpływu. Może zaczekać aż na ich miejsce wskoczą młodsi stażem i doświadczeniem? Czemu nie mieliby szybko połapać się w regułach gry? Miejsca przy stole czekają na każdego bystrego gracza. Świat archeologii jest pełen ludzi ciekawych nieznanego. Na dopuszczenie do konkretnej puli w lidze do której pretendowaliby z urzędu, trzeba dziesiątek lat mozolnej, niewdzięcznej i często nudnej pracy. Tu mogą wskoczyć nie obciążeni innymi rozgrywkami i zgarnąć całą pulę z marszu. Wygrana, czy ktoś tego chce czy nie, będzie miała zgoła inny wymiar niż pozorne olanie rozgrywki. Przegrana zaś przyniesie jedno – obecność w finale klasy open bez zbędnych eliminacji, możliwość pokazania klasy swojej i teamu archeo w którego barwach staje się do rozgrywki. Dzika karta z gwarantowanym wpisem w almanach ulicznych rozgrywek naukowych. Czekam więc przy stole na chętnych. Gwarantuję nawet sponsora, który pokryje wpisowe na udział w turnieju. Mało tego – mam kilku chętnych do umieszczenia znaków firmowych na koszulkach zawodników po obu stronach stołu. Sport zawsze opierał się na sponsorach. Oni zaś zawsze szukali wytrawnych zawodników. Już w czasach Imperium Rzymskiego czyniono z tego użytek. Mam również nieodparte wrażenie, że największą satysfakcję z całego starcia będą mieli jak i w tamtych czasach kibice i konferansjerzy. Każdy będzie patrzył graczom na ręce, każdy przyjrzy się grymasom na pokerowych twarzach. Nie wiadomo przecież kto wygra. Chyba, że rozdałem znaczone karty i znam wynik? A może tylko blefuję? Najważniejsze, że z pozoru zwykła partyjka może zamienić się w całkiem ciekawy turniej. Ten kto zrozumie mechanizm napędowy tego przedziwnego zdarzenia może ugrać przy tej okazji swoją prywatna pulę nagród. Bukmacherzy naszych losów mogą się najeść do syta i przy tym setnie zabawić. Najciekawsze jest nadal to,  że odkryłem Wam dopiero rombek całego przedsięwzięcia :) (...) Czy ja sobie drwię z nauki? Czy za pomocą socjotechnicznych sztuczek wywalam ład i porządek do góry nogami? Ile w tym wszystkim powagi, a ile egoistycznej furii? Czy to manipulacja czy prowokacja? Wszystkiego po troszku? Mówiąc o NIEKONWENCJONALNYM projekcie badawczym, nie blefowałem. TWÓJ RUCH!

Marcin Marciniewski


08 stycznia 2011r.

... kilka słów o motywacji i demotywacji.

Czy można nas krytykować ze zdwojoną siłą tylko dlatego, że próbujemy w niekonwencjonalny sposób wydźwignąć z zapomnienia region, który jest autentycznym ewenementem w żelaznej epopei ludzkości i nie liczymy się z resztą, która blado wygląda przy naszym dziedzictwie? Wskażcie nam inny zakątek świata w którym nieprzerwanie od ponad 20 tysięcy lat tak wiele dzieje się wokół żelaza. Najpierw hematyt i ochra w dolinie Kamiennej, później starożytne hutnie, które przez dymarki i pierwsze wielkie piece, Staropolski Okręg Przemysłowy, Centralnym Okręgiem Przemysłowym i powojennym rozkwitem hut do końca XX w. naszych przodków z żelazem nierozerwalnie zaplatały. Czy mamy prawo porzucić to wszystko i przemilczeć niewyobrażalne dziedzictwo dla spokoju naukowych salonów?


31 grudnia 2010r.

... kilka słów o naginaniu hutni do znalezisk archeologicznych.

Pojawiają się pytania dotyczące połączenia w technologii takich materiałów jak drewno i glina, by mimo wszystko spróbować nawiązać się do wyników badań archeologicznych i nie odrzucać teorii o glinianych piecach. Odpowiadamy krótko - od początku mówimy o połączeniu obydwu technologii i wątek ten rozwiniemy lada dzień. Przeprowadzaliśmy rekonstrukcje pieców i badania nad nimi używając piecy drewnianych wyprawianych lessem w środku i na zewnątrz. Używaliśmy lessu jako materiału kształtującego ruszt i palenisko. Naprawialiśmy  przepalające się w końcowej fazie pnie lessową polepą. Podzielimy się swoimi spostrzeżeniami. Rolą archeologów będzie ocena czy nasze przemyślenia i propozycje znajdują odzwierciedlenie w wykopaliskach. Być może trzeba będzie się tym śladom przyjrzeć z nowej perspektywy. Możemy po cichu tylko wspomnieć, że mamy swoją interpretację i  mocny materiał ją popierający. Najważniejsze jednak, by nikomu w badaniach nie umknęło nasze założenie, że przedstawiamy technologię alternatywną. Jednego jesteśmy pewni - świętokrzyscy hutnicy byli najlepsi i udowodnimy to.


30 grudnia 2010r.

... kilka słów do wszystkich korespondentów i sympatyków projektu.

Napływająca korespondencja, telefony i całe sprzężenie zwrotne wywołane naszym projektem wymaga swojego rodzaju komentarza, zapisanego na marginesie badań. Nie rozwiniemy wszystkich wątków do rangi dyskusji, bynajmniej na tym etapie. Odnotujemy je dla Waszej informacji, by myśl swobodną towarzyszącą projektowi w świat wysłać bezzwłocznie.